Całkiem niedawno, w sposób zupełnie niespodziewany, po raz kolejny przekonałem się, jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A także tego, że nie ma w życiu lepszej nauki od tej, która bezpośrednio nas dotyczy.
Nigdy nie wiadomo, co człowiekowi jest pisane. Kobieta przede mną w kolejce (takiej z dawnych czasów, nie mówię o WKD) wyszła na zakupy. Prozaiczna czynność życia codziennego, ale w tym wypadku drobne potknięcie sprawiło, że konieczna stała się wizyta na szpitalnym oddziale ratunkowym. W moim przypadku było jeszcze bardziej prozaicznie, różnica polegała jedynie na tym, że pani przede mną miała kłopot z ręką, a ja – z nogą. Z pozoru nic, zwykły ból kolana, a tu nagle informacja o konieczności usztywnienia! Oj, skończyło się na szynie gipsowej, ale jednak parę dni takiego „stanu odmiennego” jest naprawdę ciekawym doświadczeniem.
Po pierwsze, autobusy są fajne. Lekarz na tymże szpitalnym oddziale ratunkowym zalecił mi powrót do domu taksówką, ale dobrze się złożyło, bo przyszedłem na przystanek i za 10 minut miałem autobus. W moich rejonach w godzinach wieczornych to bardzo mało, a nie uśmiechało mi się jeździć samochodem w cokolwiek niewygodnej pozycji – jako posiadacz dość słusznego wzrostu aż się wzdrygałem przez kuleniem się na tylnym siedzeniu, podczas gdy w autobusie sztywna noga nikomu w niczym nie przeszkadzała.
Po wtóre, drobny przyczynek do zagadnień związanych z opłatami parkingowymi. Jak powszechnie wiadomo służba zdrowia jest w Polsce bezpłatna, ale konia z rzędem temu, kto wskaże szpital przy którym jest bezpłatny parking. I nawet nie byłoby to nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że niejednokrotnie korzystanie z owego parkingu ma charakter niezależny od parkującego. Gdybym – na swoim przykładzie widać najlepiej – zdecydował się na wjazd na parking przy szpitalu, zupełnie „niechcący” musiałbym płacić za postój przez kilka dni.
Trzecia sprawa to przyjazność transportu dla osób o ograniczonej mobilności. Jak kilka lat temu odwiedziłem Berlin, to z dużym uznaniem podszedłem do pomysłu organizatorów dni otwartych jednej z zajezdni autobusowych, którzy zorganizowali „tor przeszkód” dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich. Było siedem przeszkód (wąski przejazd, podjazd, nierówności, progi, różna wysokość podłoża dla obu kół wózka etc.) i dostępny wózek – dzięki takiej „akcji” każdy ze zwiedzających mógł na własnej skórze przekonać się o codziennych trudnościach, na jakie napotyka w swojej egzystencji osoba na wózku inwalidzkim. Oczywiście dalece łatwiejsze jest poruszanie się z unieruchomioną nogą niż na wózku inwalidzkim, jednak „zakosztowanie” tej wątpliwej przyjemności trochę zmienia perspektywę na takie „zbytki” jak niska podłoga w autobusie…
Kolejna kwestia nie ma transportowego podtekstu. Wręcz przeciwnie, nawet wdrapywanie się z sztywną nogą z niskiego peronu do wagonu po stopniach wydaje się cokolwiek łatwe w porównaniu z tak prozaiczną czynnością jak kąpiel. A przecież ja i tak mam nieźle, ma mi kto pomóc.
Co by tu jeszcze? Ano tyle, że chyba dobrą lekcją dla każdego (w szczególności dla decydentów, ale i przecież nie tylko, władze wybieramy w wyborach) byłoby wymuszenie odstawienia samochodu na tydzień czy dwa. Wpakowanie nadgarstka w gips uniemożliwia zmianę biegów czy włączanie kierunkowskazów. Nagle okazałoby się, że zapewnianie dostępności poprzez działanie transportu zbiorowego może nie tyle ma priorytet, co jest dostrzegalne ze szczebla polityki transportowej.